A w Holandii nie bardzo

Data:
Ocena recenzenta: 6/10

Holenderskie kino wydaje mi się jakieś ciekawe: choć zawiera w sobie trochę nordyckiej surowości i chłodu, to jednak ma w sobie więcej ciepełka. "Lena" to moje spostrzeżenie w pewnym sensie potwierdza, choć scenariusz zaburza niestety równowagę między tymi dwoma biegunami.

Jak każdy przesąd, tak i ten o klimacie holenderskiej kinematografii opiera się na jakimś racjonalnym doświadczeniu. Dla mnie modelowym filmem było fenomenalne "Żyj!", które jest po prostu filmem obyczajowym o zwykłej rodzinie, w której wszyscy przeżywają właśnie trudne chwile.

W "Lenie" więcej jest jednak z "Fish Tank". Tu także mamy życie nastolatki gdzieś w blokowisku. Matka dziewczyny jest Polką, która psychicznie nie wyjechała z kraju i prawie ciągle wisi na telefonie, a pracuje jako kierowca autobusu. Pije, znajduje sobie kochasiów na jedną noc i oczywiście nie dba o Lenę. Agata Buzek, która zagrała Dankę, nie miała zbyt wielkich środków wyrazu, nie wydawała mi się nawet trochę straszna w swoich napadach. Ot, poprawna rola.

Lena jest gruba i milkliwa. To urocza dziewczyna (te oczy i brwi, to skupienie!), ale faceci widzą w niej tylko łatwą laskę do zaliczenia, przeciw czemu ta nie potrafi zaprotestować, szukając po prostu akceptacji i odrobiny ciepła. Pracuje (choć praktyki pieniędzy nie dają) w przedszkolu, jeździ na skuterze i ma hobby - tańce country (tu znów pewne podobieństwo do dziewczyny z "Fish Tank"). Taniec jest jej sposobem na przetrwanie, chwilą, gdy może zniknąć, roztopić się w automatycznych ruchach, jakby poddając się wreszcie, zamiast walczyć.

Jej życie zmienia się z chwilą, gdy zagapi się na chłopaka pięknego jak laleczka. Daan nie wiedzieć czemu traktuje ją z pełną uwagą i lekkością, zupełnie inaczej niż inni chłopcy. Lena szybko wprowadza się do niego. Najzabawniejsze sceny następują właśnie wtedy, gdy poznaje Toma, jego ojca, ponieważ dziewczyna nagle okazuje się swobodna, a on (choć to niby gospodarz) cichym, nieśmiałym wrażliwcem.

Gdyby na tym poprzestać, lub dodać jakiś problem, byłoby świetnie. Tymczasem scenariusz zaczyna skręcać jak droga w górach. Okazuje się, że nie tylko matka Leny, ale też obaj mężczyźni, choć ogromnie sympatyczni (świetnie oddani przez aktorów), mają swoje sekrety, które nią poruszą.

Lena nie wytrzymuje chyba bycia jedyną dorosłą w okolicy, choć faktycznie wnosi światło do nowego domu. Daan naprawdę ją kocha, jest wdzięczny za pomoc we wprowadzaniu zdrowej życiowej dyscypliny, i robi w tym szybkie postępy. Tom także czuje się wyjęty ze swojego zahukania i rozwija skrzydła. Sęk w tym, że ta 17-latka nie jest jeszcze kobietą, mimo że uprawia seks (cielesność i seksualność pokazywane są bez większych oporów - mniej więcej tak, jak odczuwa je bohaterka) i stara się spełnić rolę pani domu. Z tym, że wcale nie wiadomo, czy dorosła osoba też by sobie z tym poradziła.

W "Lenie" pokazana jest osoba szukająca swojej tożsamości, co podkreśla ostatnia scena filmu. Może już poczuła kim jest, a może potrafi tylko bezradnie wzruszyć ramionami jak gdyby mówiąc: "jestem jaka jestem, nie umiem się dokładniej określić"? Widzę w tym także wątek mówiący o kobiecości, choć nie takiej w ogóle, tylko na marginesach społecznych.

Mogę pochwalić zdjęcia, bardzo mi się podobała muzyka czy postacie, ale moim zdaniem z powodu scenariusza zrobiła się z tego nieudana całość. No, ale ja tam nie tęsknię za wizją życia na obrzeżach miasta, gdzie wszystkim jest trudniej.

Zwiastun: