Kto wie dlaczego?

Data:
Ocena recenzenta: 6/10

Ten film to dziwowisko. Może na początku wszystko wygląda sensownie, ale im bliżej końca, tym bardziej zacząłem się dziwić i już w tym stanie pozostałem.

Coenowie nakręcili film, w którym nie można się połapać. Temat postawiony jest wprawdzie jasno - chodzi o próbę moralności człowieka wobec zwodniczego świata. Trafnie porównuje się tę opowieść do biblijnej historii Hioba, są jednak pewne istotne różnice.

W przypowieści wiemy, ze Hiob cierpi w imię dowodu wierności Bogu, jest więc pionkiem w całkiem poważnej grze. Choć, jak się domyślamy, jego dobry przykład nie zdemotywuje diabła do dalszego działania, to jednak pokazuje ludziom, że pokusom można się przeciwstawić nawet w skrajnie niesprzyjających okolicznościach, no i że po burzy wzejdzie słońce - Bóg nagrodzi swojego wiernego sługę.

Pozornie Larry Gopnik znajduje się w tej samej sytuacji. Jednak widz tym razem nie siedzi nad księgą wyjaśniająca sens cierpienia razem ze wszechwiedzącym narratorem (a skąd on to wszystko wiedział?...), tylko solidarnie zwiedza rzeczywistość w towarzystwie pechowego człowieka (jeśli w tych kategoriach możemy w ogóle mówić o pechu!). To zmienia wszystko.

"Poważny człowiek", choć teoretycznie jest czarną komedią, nie bardzo pasuje nawet do tak luźno określonego gatunku. Wygląda to tak, jakby doświadczeni i utalentowani filmowcy postanowili odstąpić od poetyckich przenośni oraz zabaw w opowiadanie i przenieść cały ciężar na widza, aby ten cały czas kombinował, jak przetrwać w tym świecie. I nie tylko o świat filmowy chodzi. To taki mniej więcej survival horror w wersji kina moralnego niepokoju.

Oczywistą odmiennością jest też ustawienie dekoracji w Stanach Zjednoczonych Ameryki lat 60. To ani biblijne, ani współczesne. Czym więc podyktowane? Tego też nie wiem. Przypuszczenia krążą wokół dzieciństwa autorów, a to już ma sens - dodawałoby to osobistego sosu do kinowej opowiastki, a przecież właśnie ustaliliśmy, że właśnie o osobiste doświadczenie widza chodzi im najbardziej.

Coenowie nigdy nie byli naturalistami spod znaku Mike'a Leigh, a egzamin ze znajomości chwytów i gatunków filmowych zdali już w swoim kinowym debiucie ("Śmiertelnie proste" sprzed ćwierć wieku), i to z czerwonym paskiem, co stawia ich w tej samej lidze co Quentin Tarantino. "Poważny człowiek" nie jest więc otwarciem bijącego serca artysty do widza. Jest to jednak możliwie najbliższa temu próba przekroczenia ekranu i pokazania bezradności obu stron - a nawet trzech, bo świat przedstawiony stanowi coś więcej niż pacynkę w rękach animatorów.

Bohater jest człowiekiem religijnym, co jest rzadkością we współczesnym kinie, i być może także dlatego akcja została przeniesiona w inne czasy. Osadzenie jej w środowisku amerykańskich żydów to kolejna niezwykła dla polskiego widza stylizacja.

Film jest więc moim zdaniem bardzo niekonkluzywny i bardzo - jak na tych twórców - osobisty, ale samo to jeszcze nie świadczy o jego jakości. Mnie się zdaje, że choć całkiem gładko się go oglądało (odliczając męczące poczucie, że to okropne znaleźć się w takiej sytuacji co profesor Gopnik), to wyszedł mało interesująco, bo zupełnie nie wiem po co został nakręcony. Ani niczego nowego mi nie powiedział, ani nie pokazał mi niezwykłego oblicza religijności i racjonalizmu, ani nie przekonał mnie, że wszyscy ludzie są tacy sami i dlatego powinienem pewnie współczuć bohaterowi, ani nie rozbawił, choćby i na czarno, choć lubię czarny humor.

Pozwolę sobie jednak i ja na brak ostatecznej konkluzji. Filmy Coenów są bardzo różne. "Fargo" przekonało mnie od razu i w pełni, artystycznie i filozoficznie, "Zabójczy kwintet" od razu zniesmaczył głupawością, "Big Lebowski" był po prostu dobrym kinem gdzieś pomiędzy sztuką a zabawą, ale już na przykład z "Bartonem Finkiem" nie było tak jasno. Jego przesłanie dotarło do mnie powoli - i wciąż nie w całości - dopiero za którymś seansem. Podobnie było ze wspomnianym "Śmiertelnie prostym" - choć sam film zrobił na mnie wrażenie, to dopiero z opisu w angielskiej Wikipedii zrozumiałem ostatnie kadry, które okazały się grać rolę greckiego chóru komentującego wydarzenia (choć dalece bardziej dyskretnie).

Może więc i "Poważny człowiek" dopiero musi się doczekać lepszej koniunktury w moim odbiorze, żeby odsłonić subtelne przesłanie, które wykracza poza opis wydarzeń. Póki co jednak po seansie film i ja rozeszliśmy się w dwie zupełnie różne strony. A co do Oscarów - choć dziś już nie mają takiej magii i znaczenia jak kiedyś, to ja bym tego filmu nie nominował w żadnej kategorii. Po prostu - bez przesadyzmu...

Zwiastun:

IMO to powrót do klimatów Bartona Finka. Wyjaśnienia nie potrzebuje. Tak jak w trylogii Lyncha.

Jakby to powiedzieć z mojego POV =} : może nawet i klimatów Finka, ale nie jest nawet w ćwierci tak sugestywny i działający na moje emocje oraz wyobraźnię jak Fink, i w tym problem.

Tamten miał metafizykę i niezwykłe kreacje (zwłaszcza Goodman, ale i Turturro), a ten porządne role - i słusznie chociaż, że nikt znany - i listę nieszczęść podaną chyba zbyt realistycznie. Atmosfera Poważnego człowieka się tak nie zagęszcza, żeby się oderwać od historii i przejść na poziom abstrakcji, do końca została mi wizja opowieści o życiu pewnego gościa, który pyta, a z braku odpowiedzi nic nie wynika.

Tak mi się zdaje, choć z całą pewnością potrafię tylko tyle powiedzieć, że ten jest słabszą realizacją niż tamten, reszta to szukanie w których szczegółach.

Dodaj komentarz