"Rodzina Savage"
(wspomnienie z Warsaw FilmFest 2008)
Amerykańska "Rodzina Savage" ( http://www.wff.pl/filmdetails.xml?f=1470 ) zaskoczyła mnie tym, że na film o dorosłych dzieciach i starych rodzicach w mało atrakcyjnej porze poszedł taki tłum widzów. Szybko to sobie wyjaśniłem przy napisach końcowych - oskarowy Philip Seymour Hoffman oraz dosyć znana Laura Linney w głównych rolach pełnili chyba rolę wabika na kinomanów.
A sama historia rodzeństwa, które musi radzić sobie z ojcem już w stanie demencji, nie zrobiła na mnie dużego wrażenia, mimo, że akcja jest znacznie ciekawsza niż japoński "Ciągle na chodzie". Oryginalne było umieszczenie środka ciężkości w zupełnie innym miejscu, niż się tego spodziewamy: to właśnie rodzeństwo Savage'ów, ich wzajemne zbliżenie po latach braku kontaktu, jest na pierwszym planie.
Ojciec jest właściwie tylko rekwizytem - po części dlatego, że próby porozumienia się z nim są już cokolwiek za późne, ale i zbiera żniwo swojej arogancji wobec dzieci. Choć Jon i Wendy starają się jednak o niego zadbać na miarę swoich możliwości, to nie da się ukryć, że poczucie krzywdy (choć bezzębne, bo nie krystalizujące się w formie jakiejkolwiek zemsty) jednak w tym wszystkim tkwi.
Dobrze, że obydwoje przy tej okazji coś sobie układają i nawzajem uświadamiają. Ta rodzinna więź nawet w tym wieku ma dla nich znaczenie.
Do sprawdzenia zapewne wkrótce w kinach.