Węgier, Chińczyk, dwa bratanki [WFF 2010]

Data:
Ocena recenzenta: 6/10

"Dzieci Zielonego Smoka" to ciepła komedia o bardzo zwartej budowie. Jest to typowe kino peryferyjne - akcja dzieje się w większości w starym magazynie pełnym pudeł z całym badziewiem, które można spotkać na podrzędnych bazarkach. Bohaterowie też nie lepsi: Janos to mało znaczący facecik pracujący bez pasji jako agent nieruchomości, natomiast Wu to też żadna persona - odrabia swoją pańszczyznę z dala od domu, praktycznie na łasce swojego szefa.

Różni ich głównie podejście do swojego skromnego życia. Janos jest rodowitym Węgrem, ma własne mieszkanko, ale nie potrafi się z tego cieszyć. Może taki po prostu jest, ale na pewno garb po rozwodzie też mu nie pomaga. Tymczasem Wu, który mieszka w pudłach, umie z nich wyczarować wszystko, czego zapragnie, i ma jeszcze w sobie dość pogody, żeby się nią bezinteresownie dzielić. Szybko zdobywa sobie sympatię Janosa i zaczynają tworzyć małe, eksterytorialne państwo wśród tych rupieci.

Wszystko komplikuje jednak fakt, że Wu ma za zadanie utrzymać magazyn przez dwa miesiące, a Janos powinien go jak najszybciej sprzedać. Temperaturę podbija jeszcze dziewczyna na motorze, która obu facetom trochę się podoba.

Scenariusz powstał praktycznie dla nich dwóch, pozostałe osoby (z wyjątkiem Szóstki) to epizody, bez których można by się obejść, choć wrażenie kina offowego byłoby wtedy zbyt intensywne. A przecież to jest kameralna opowiastka przypominająca trochę "Poza prawem", a to już wystarczająco daleko od głównego nurtu.

Reżyser powiedział, że film został nakręcony w zaledwie 25 dni, ale widać, że wszystko zostało starannie przygotowane wcześniej, bo nigdzie nie widać śladów pośpiechu ani niestaranności. Zwłaszcza sama historia rozwija się w odpowiednim tempie i z klimatem, ale trzeba pochwalić rolę Yu Debina, najważniejszej postaci (Wu). To jego aktorski debiut, Debin miał wystąpić tylko jako statysta przez 2 dni, ale po 3 tygodniach prób świetnie sprawdził się jako główny bohater. Zdobycie chińskich naturszczyków okazało się w ogóle bardzo trudnym zadaniem, ponieważ jest to społeczność hermetyczna.

W dziedzinie celności w spełnianiu zamierzeń Miklauzič jest mistrzem. Jestem pewien, że chodziło mu dokładnie o taki efekt, jaki zobaczyłem na ekranie. Wyszło sympatycznie, ale zbyt prosto jak dla mnie. Poza radością z oglądania nie zostało mi wiele na potem, bo refleksja z filmu jest tak samo skromna, jak historia, którą opowiada. Cóż, niektóre dobre filmy są dobre tylko na bieżąco. Chyba, że wystarcza nam, że można się pośmiać ludzkim śmiechem, a nie głupim rechotem.