kocio

napisał o Rosencrantz i Guildenstern nie żyją

Kurczę, nawet po ćwierć wieku nadal ryje berecik! Nie znam niczego podobnego - taki teatr w filmie (i jeszcze głębiej momentami - teatrocepcja!), który tworzy zupełnie własny świat. Początek jeszcze jest dość nużący, ale kiedy widać, że reżyser nie bawi się z nami w pusty postmodernizm, a i bezcelowa błądzenie zbliża się do bezcelowego końca, przechodzą ciarki. Świetne role, świetne uniwersum (Hamlet w teatrze absurdu), spora doza humoru, który jest dość wisielczy, ale też po prostu absurdalny i nawet slapstickowy. No i wielka medytacja nad ludzkim losem oraz nad siłą sztuki: nie na smutno, ale raczej - poruszająco. Nie należy specjalnie się przejmować dialogami, które tryskają jak fontanny. To właściwie część scenografii, w której zawieszona jest krucha i w sumie trzeciorzędna egzystencja naszych bohaterów. Słowa nie są w stanie jej do końca oddać.