Profil użytkownika kocio
Porządny film poznać po tym, że wciąga, jak absurdalny by nie był świat w nim przedstawiony, i "Palm Springs" niczego tu nie brakuje. A przy okazji oferuje też poważne refleksje nad życiem i związkami, chwilami bardzo przejmujące, bo w obliczu spraw ostatecznych. Jednak najsilniejszą stroną filmu jest humor, to bardzo dobra komedia z bardzo ciekawymi postaciami i frapującą zagadką. Czasem jest slapstickowy, czasem sytuacyjny, ale nieraz ma przy tym czarne oblicze. To przełamuje cukierkowość romansu i zapewnia równowagę, więc film mieści się w bezpiecznym centrum, ale nie obraża widza pustymi kliszami - jeśli są, to po coś. Irytowało mnie jedynie uproszczone podejście do nauki, osobiście zamiast na bełkot o kwantach postawiłbym na jakieś przypadkowe zdarzenie sugerujące z kolei dalsze eksperymenty jak wyjść z pętli, bo to jest bliższe życiu i historii nauki. W swojej kategorii film oceniam wysoko, a i w ogóle ogląda się dobrze, więc polecam.
To, co świetnie sprawdza się w krótkich metrażach, nie wytrzymuje starcia z tak długą formą, fragmenty jednak są dobre i cały film wciąga. Mamy tu jak zwykle oniryzm, surrealizm, turpizm, erotyzm i naiwną kreskę. Głosy znanych postaci są plusem, ale nie nadążałem za autorem i jego chęcią złożenia hołdu im i swoim rodzicom, to niepotrzebnie nakręcało oczekiwania. Być może różni nas głównie nostalgia - Wilczyński chce zatrzymać czas, dla mnie to tylko rodzaj dziwnego muzeum, które można zwiedzić, ale nie widzę powodów, żeby tam zostawać. Ta historia nie jest spójna i chwilami bardzo symboliczna, pewnie dobrze by to było obejrzeć dwa razy i poanalizować tropy, ale to niech robi ktoś, kto ma na to ochotę, mnie wystarczy. Niezależnie od tego autorska animacja to po prostu fajna sprawa, więc nie żałuję tego seansu.
Najlepiej najpierw obejrzeć program "Nanette", bo w "Douglasie" tematem przewodnim są oczekiwania. Trudno przebić taki special i u nas Antoni Syrek-Dąbrowski obszedł trochę kwestię swojego genialnego i mocnego "Sierpnia", natomiast Hannah Gadsby atakuje problem wprost: przez kwadrans (sic!) zapowiada dokładnie o czym będzie reszta programu, czyli właśnie czego publiczność ma się spodziewać. Trochę mnie nudziły nawiązania do Amerykanów, no ale to program nagrany dla nich, więc zrozumiałe. A potem petarda jak ona rozwija te zapowiedzi. Chce się bawić i się bawi, tym razem intymne przeżycia traktuje jak zwykle w tej formie - jasno, ale głównie dla snucia opowieści, a nie do skupiania uwagi na sobie. I znów nie bierze jeńców, a dziadersi dostają z własnej broni - ostrym śmiechem i satyrą, która nie boi się mówić wprost. Dobrze obejrzeć ten program powtórnie, żeby docenić konstrukcję. Co za szczęście, że Gadsby jednak nie porzuciła komedii, tylko twórczo ją rozwija...
Stand-up na wysokim poziomie, autentyczne dzieło sztuki. Oczywiście, jest dużo okazji do śmiechu, ale nie zabraknie też wzruszenia i paru innych wyrazistych emocji. Warto najpierw znać trochę klasyki - dowcipy ostre, bezpośrednie, bez cenzury, na dowolne, nieraz krępujące tematy. Aż tu nagle przychodzi kobieta (nie facet, jak zwykle), lesbijka, z okolic Australii (nie ze Stanów), bierze tę konwencję i odwraca ją jak sobie zechce! I nadal jest ostro, ale nie tylko, cenzura nadal nie obowiązuje, tematy nadal krępujące, ale jest w tym świetny flow i zaskakiwanie publiki inteligentnymi obserwacjami. Świetnie widać też warsztat aktorski Gadsby, gdzie zaczyna się od nieśmiałych uśmieszków, ale potem przechodzi niesamowitą przemianę. Pasja, inteligencja, mistrzowskie panowanie nad atmosferą plus dziwna zapowiedź, że ma dość komedii - i w jej ramach opowiada dlaczego. Oryginalna osoba wykorzystująca 100% ze swojej oryginalności żeby trafić do odbiorcy, świetna riposta na standupową klasykę.
W tym filmie nie chodzi o schematyczną sytuację, tylko o wykonanie z pełnym zaangażowaniem. Nie ma co się przejmować tym, że konflikt nakręca się jakoś tak niewiarygodnie mocno i szybko, że w jednym dniu z powodu przypadku dwóch bohaterów przeżywa decydujące w ich życiu sytuacje. Warto się za to przyjrzeć tym postaciom, jak walczą o swoje, a jednocześnie nie zamykają się, dochodzi do nich że to, co robią, jest wbrew ich przekonaniom. Nie tylko aktorstwo jest świetne (Toni Colette robi wrażenie swoją postacią na drugim planie), ale przede wszystkim reżyseria, prowadzenie aktorów i kamery tak, że całość nie obsuwa się ani w szalony film akcji, ani nudny moralitet, choć balansuje na tej granicy. Brawa za realizację, która pozwala się skupić na ludziach, a nie na schematach, które są w scenariuszu.
Całkiem udana miniaturka. W zasadzie wiadomo co będzie, bo wysłanie na front dziennikarki-żółtodzioba to samograj, ale Tina Fay utrzymuje równowagę między komedią i powagą, a przede wszystkim życzliwie portretuje swoją bohaterkę jako zawodowca, kobietę i cudzoziemca. Egzotyka też nie jest zbyt szeroko wyeksponowana, ale daje poczucie osadzenia w innym świecie. Do tego dobrze pokazane relacje z innymi ludźmi i specyfika dziwnej sytuacji, w której powoli się aklimatyzuje. Ładne zakończenie - wzrusza, ale też trochę podsumowuje całą sytuację.
Ja rozumiem próbę klimatycznego, kameralnego dramatu i nawet wzruszyli mnie ci aktorzy ze swoją grą, ale jako całość to jest nieciekawe. Z czasem coraz mniej mnie interesowało co się z nimi stanie. Po trosze to też kwestia wieku - studencki romans nie bardzo mnie dotyczy, więc nie jestem dobrym targetem - ale to tylko dodatkowy minus.
Nie będąc graczem trudno ten film ocenić wysoko, choć technicznie jest poprawnie zrealizowany. Rekonstrukcja drogi od pierwszych prób adaptacji do wejścia "Wiedźmina" na rynek światowy jest bardzo skupiona na ludziach, którzy w tym uczestniczyli. Dobrze, że głosów jest kilka, bardzo dobrze, że wyciągnięte i omówione zostały różne problemy, jednak brakuje mi w tym filmie pazura, czyli emocji. Ot, kawałek historii najnowszej. Ciekawy był dla mnie proces odchodzenia roli dystrybutora gier, jakim był początkowo CD Project, w ramach globalizacji, co nadawało produkcji wysoki priorytet - bez tego firma zniknęłaby z rynku. Zabrakło mi więcej aspektów technicznych, no i dalszego ciągu ("Wiedźmin III" został tylko wspomniany), ale jako próba dokumentacji pewnego etapu film jest w porządku.
Nie znam się na komiksie i jestem zaskoczony, że ten film to adaptacja powieści graficznej. Jeszcze bardziej dziwią mnie niskie oceny, bo dla mnie to rewelacja w gatunku dreszczowca. Największe wrażenie robi na mnie lokalizacja - amerykańska baza na biegunie niesamowicie wygląda i w ekspozycji jest okazja się jej przyjrzeć z zewnątrz i liznąć atmosfery wewnątrz, gdy kamera jedzie wzdłuż wąskich korytarzy. W dodatku specyfika miejsca jest doskonale wykorzystana fabularnie - zamiast pościgu autem jest pościg wzdłuż liny łączącej budynki (!). Ludzie są groźni, ale przede wszystkim to warunki dokoła są zabójcze, niegościnna przyroda jest cichym bohaterem filmu. Zdjęcia są powalające i wyciskają cały urok i grozę lodowej pustyni. Gorzej z efektami specjalnymi - nie zawsze są udane technicznie, ale przynajmniej wiadomo po co są użyte. No i emocje - jest ich mnóstwo, z niepokojem i nawet odrobiną (precyzyjnie dozowanego) wstrętu, więc wciąga jak diabli. Klimat dosłownie mrozi krew w żyłach!
Nie zawsze oglądam filmy dla wyjątkowych wartości artystycznych, ale nawet kino akcji może w czymś zabłyszczeć. "Kod nieśmiertelności" błyszczy bardzo dobrą realizacją i bohaterem, któremu się kibicuje. Ten thriller ma bardzo dobre wyczucie czasu i to pewnie efekt reżyserii, choć sama historia sprawia, że byłem ciekaw co dalej. Podoba mi się też wielowątkowość: jest problem zasadniczy, który okazuje się dość jasny, ot, kolejna akcja specjalna typu ratowanie świata, z czasem jednak coraz więcej rumieńców nabiera wątek osobisty i filozoficzny. Wydaje mi się to dobry trop, bo film nie jedzie schematem i pokazuje, że poświęcanie się dla innych to nie jest jedyna wartość w życiu, choć w żaden sposób jej nie dezawuuje. Mnie nie raziła prostota scen z dziewczyną (choć jej uśmiech, niezależny od zachowania Stevensa, zabija psychologię tej postaci), natomiast zawodzi kwestia reguł (wielo-?) świata. Albo tej konstrukcji brak spójności, albo scenarzysta przekombinował z otwartą formą opowieści.
To jest dobrze zrealizowany film, tylko nie bardzo wiadomo po co. Scenariusz zawiera zbyt wiele dziur, żeby dało się to poskładać w dobry "heist movie", bo nie ma satysfakcji z rozumienia misternego planu. Plan jest niemal żenująco prosty, więc jest to tylko thriller podczas przygotowań i pytanie czy się uda. Ale i to częściowy, bo w końcu się udaje i nie wiadomo co dalej. Na pewno jest to ciekawy portret introwertyka i minimalisty, który chce żyć na własnych zasadach. Bardzo dobra rola Cluzeta i fajna atmosfera daje przyjemność z oglądania, a muzyka w tle nieźle to uzupełnia. Szkoda tylko, że nic więcej z tego nie wynika. Twórcy mogli pójść zarówno w kino gatunkowe, jak i pogłębić portret bohatera, dać widzowi bliżej poznać i zrozumieć postać, więc baza wyjściowa jest naprawdę szeroka i tym bardziej żal, że film pozostaje dość milczący. Do kontemplacji to wystarczy, i być może taki właśnie był zamysł filmu, ale mogę tylko zgadywać.
Jak najbardziej rozumiem wszystkie drugie i trzecie dna w tej historii oraz różne klucze interpretacyjne jakie ludzie do niej przykładają. Tylko ma niewielką siłę rażenia, bo stoi w rozkroku między przypowieścią a opowieścią, czyli jak dla mnie za mocno miesza gatunki. To, co zafascynowało wielu widzów, akurat do mnie właśnie nie trafia. I to nie że za dużo oczekiwałem, recenzji posłuchałem po seansie i nie szedłem z uwagi na Oscara, tylko było akurat dla mnie najciekawsze w bieżącym repertuarze. Ja tu widzę nienachalne, ale jednak przeciwieństwo "Na noże": tam paskudni są bogacze, a tu - głównie biedacy. Środek filmu daje najwięcej zaskakujących zmian, które każą się szybko zastanawiać co się dzieje, i to jest najlepsza część (czarny humor to tylko doprawia), ale koniec fabularnie siada. Tam już mnie nie interesuje co się z kim stanie, a sama końcowa rozkminka jest dla mnie jednoznacznie pesymistyczna. Szkoda, trochę więcej dyscypliny (zwłaszcza na koniec) i byłoby naprawdę dobrze.
Dla mnie absolutną gwiazdą tego filmu jest scenarzysta, Mateusz Pacewicz. Ta historia jest z jednej strony bardzo spójna i zrozumiała, a z drugiej pełno w niej wątków (także tych wracających w odpowiednim momencie) i detali, które nie są niezbędne, ale robią doskonałą robotę. To bogaty i wielowarstwowy materiał do refleksji. Niestety, sam seans dużo słabiej. Słabym punktem jest brak charyzmy odtwórcy głównej roli - to ciekawa postać i rozumiem jego wewnętrzne życie, ale nie przekonałby mnie nawet do kupna długopisu. Tylko tyle, ale dla mnie prawie kładzie to cały film. Na drugim planie bardzo fajna, wyciszona i krytyczna rola Rycembel, ale też Wardejn, którego bez maniery w ogóle nie poznałem, Ziętek poruszający (nawet gdy wkurza). Reżyseria wydaje mi się jednak najsłabszym punktem, chyba zabrakło pomysłu jak nietypową postać przedstawić ciekawiej niż paradokumentalnie, jakich środków użyć innych niż rozmowa, przemowa albo zbliżenie na twarz. Już czekam na remake godny tej historii!
Byłem ciekaw tego filmu, ale bardzo się obawiałem, że będzie bolesny i monotonny. Tymczasem chociaż mówi o bólu, to pokazuje raczej jak łagodnie można go rozbrajać, korzystając ze wszystkich dostępnych narzędzi - rozumu, wyobraźni, ciekawości, łez, rozmowy, a nawet kropli humoru. W dodatku ten film rozwija się, ma swój rytm i kierunek, więc nie nudzi. W tym zatrzymaniu jest skupienie i intensywność, która mnie wciągnęła. Mam tylko wrażenie dużego skrótu, zarówno w całym procesie, jak i w trwaniu samego filmu, trochę to budzi moją nieufność, choć nie przekreśla dobrego wrażenia, to tylko jeden element. Ciekawe jak dokumentalista wyrwał się z pułapki gatunku i znalazł sposób na niedosłowne przedstawienie tematu. Rozumiem, że to jest ograniczenie wywołane poufnością terapii, ale poczytuję to za duży plus, bo jest w tym więcej sztuki i ogólniejszego namysłu. Także dla mnie jako widza oderwanie od realnych osób daje wolność od podglądactwa i lepsze zrozumienie co się dzieje naprawdę.
Spodziewałem się najpierw czystej sensacji, ale gdy zobaczyłem oryginalny tytuł ("Tłumacze") i początek filmu, to z kolei zacząłem się obawiać kina nadmiernie klimatycznego. Na szczęście jest miejsce i na sensację, i na głębsze rzeczy, z miłością do literatury na czele. Zagmatwany scenariusz jest najsilniejszą stroną tego filmu i miłośnicy kryminałów mogą się bawić w szukanie ukrytego sprawcy, a w zabawę są wliczone przemyślne zwroty akcji, więc od któregoś momentu nie można się nudzić mimo zamkniętego pomieszczenia, w którym przebywają tłumacze. Jednocześnie jednak motywacje postaci są mocno zarysowane i na głębszym poziomie chodzi o stosunek do sztuki i emocje, jakie się z tym wiążą, więc nie jest to tylko intelektualna rozrywka w odkrywanie kto kogo przechytrzył (i w jaki sposób). Dodatkowe smaczki filmu to wielojęzyczność bohaterów (świetnie wykorzystana w jednym ze zwrotów!) oraz wyciągnięcie na pierwszy plan niewidocznych na co dzień wyrobników sztuki, rodzaj hołdu dla ich pracy.
Dobrze było ten film obejrzeć, chociaż waham się trochę czy nie lepiej gdyby pozostał prosty jak realizm rumuński. Bo to cudowne doświadczenie zobaczyć naturalną, wielką gromadę rodzinną w kinie. Ktoś to nareszcie pokazał, udokumentował (choćby klasyczne żarty wujka... miodzio!). Niesamowita dla mnie Suchora, ciągle zmartwiona, napięta, zaganiana, straszna przez to. Zbyt gładki Jakubik, wolałbym kogoś mniej znanego dla realizmu (bo nie o braki talentu chodzi). Niedowykorzystana Budnik, aż żal. Ale nieoczekiwany wątek artystyczny, czyli coś, co rozsadza realizm obrazka, nie zepsuł filmu, jak to było w Klerze, jego też kupuję, emocjonalnie mnie poruszył. Przemiana głównego bohatera z nieco irytującego, ale ambitnego faceta w kogoś bezradnego, kogo ta rodzina usidla jak bagno, robi wrażenie. Ja zostałem z pytaniem co dalej w takiej sytuacji, ale odpowiedź nie jest ważna, chodzi o sam klimat. I nie ma tam dramatu na wielką skalę, to raczej kameralny przewrót, zwiastun udaje inne kino.
Bardzo dobra komedia kryminalna, bo wydaje mi się, że to właśnie ten gatunek. Ale humor nie jest tu najważniejszy i nie chodzi głównie o bekę ze znanych motywów. To pełnokrwista intryga z zagadką, którą można próbować przejrzeć jak w każdym kryminale. Ja jestem w to kiepski, więc tylko doceniam konstrukcję. Nieoczekiwanie bardziej się przejmowałem jak na filmie sensacyjnym niż bawiłem. Ale bywało też zabawnie, zwłaszcza w formie nawiązań do klasyki albo dekonstrukcji tej formy, Gorzej z aktorstwem, bo nie było tam postaci, którą bym "kupił", zresztą rozumiem, że mieli być przerysowani właśnie po to, żeby pokazać przekrój charakterów, żeby się od siebie maksymalnie różnili. Detektyw (Craig) też mnie nie porwał charyzmą, na szczęście wystarczyło, że scenariusz prowadził mnie przez akcję. Skądinąd było zabawnie rozpoznać (albo nie...) znanych aktorów pod kostiumem i odmienionym charakterem (Don Johnson!). Wciągający (bardziej niż "Uciekaj!"), zabawny, inteligentnie zrobiony film, polecam!
Ogląda się to całkiem sprawnie, historia jest jasna, bohaterowie są ciekawi (zwłaszcza Silver zrobiła na mnie duże wrażenie!) i zróżnicowani, wątki się ładnie zbiegają w odpowiednim czasie... Bez ukrytych znaczeń i maestrii, ale to całkiem dobry film, zwłaszcza na seans z dzieckiem. Choć kilka smaczków jest i tak, np. kawałki przebojów z lat 80., a łódź podwodna jest w kolorze żółtym...
Jak na film bez ambicji bycia blockbusterem jest bardzo sprawnie zrobiony, a zwłaszcza duże wrażenie robią dobrze wpasowane efekty specjalne i cała wizualność. Doskonale opanowana umiejętność wzbudzania emocji przysłoniła mi fakt, że tak do końca to nie wiem o czym ten film jest, to znaczy dokąd ta historia nas prowadzi. Ale przy tak dobrej formie, treść mogę sobie dośpiewać na różne sposoby - czy to kwestia porozumienia w rodzinie, odpowiedzialności za swoje wybory, ostrzeżenie przed prostackim podejściem do rozumienia innych, czy wreszcie kino drogi i zbierania doświadczeń i odkrywania siebie. Nie czytałem najsłynniejszych powieści Lema, więc film oglądałem bez obciążenia, ale i bez świadomości na ile twórcy potrafili wykorzystać jego wizje.
Bardzo dobra animacja, jak zwykle o ważnych sprawach, tym razem o pasji i jej różnych stronach, także tych ciemnych. Scenariusz jest bardzo bogaty, po jednym obejrzeniu na pewno ileś rzeczy mi umknęło, nawet wysłuchanie recenzji ze spojlerami nie odebrało mi wielu niespodzianek. Ten świat jest bogaty i otwarty, wizualnie nie boi się sięgania do eksperymentalnych form (choć mamy i fotorealizm miasta). Wspaniałe, wyraziste postacie drugoplanowe - fryzjer, saksofonistka, mama bohatera... Ale też dobrotliwe i ufne (choć nie naiwne!) Henie. Rewelacyjnie zrobione sceny grania jazzu, świetna muzyka, zdjęcia i montaż to smaczek sam w sobie. W tym bogactwie trochę zgubił się wątek młodej puzonistki i w ogóle bycia mentorem i nauczycielem, a szkoda, można je było lepiej wyeksponować. Ciekawe jest przedstawienie w tle czarnej społeczności. Humor rozmaity, i slapstick, i nawiązania do psychodelii... Ograniczenie wątków dałoby większą spójność, ale wybaczam filmowi ten eklektyzm - warto było!