Z ziemi polskiej do Masłowskiej

Data:
Ocena recenzenta: 6/10

Co za miła niespodzianka - nowy polski film, okrzyknięty jako świetny, naprawdę jest bardzo dobry i autentycznie świeży! Reżyser słusznie nie próbował się trzymać tradycyjnych kanonów i zrobił coś, co jak ryż w chińskiej zagadce - nogami tkwi w wodzie (tu: w polskiej rzeczywistości blokowisk), ale głową w ogniu (tu: w chmurach i oparach wariactwa).

To prawda, nie jest wyłącznie dobrze, momentami robi się zbyt dziwnie albo nudnawo, ale Żuławski nie roztkliwia się nad konkretnymi scenami i zaraz gna do następnej. To ma być potok wizji i faktycznie jest. Szybkie zmiany okoliczności i kontekstu naśladują też przeskakiwanie z kanału na kanał w TV, co zresztą sugerują charakterystyczne "szumy" w chwilach przejścia.

Te szumy i zniekształcenia pojawiają się nie tylko wtedy, ani nie są jedynym efektem zwracającym uwagę. Najlepiej wyglądają sceny bijatyk, wzięte żywcem z "Matriksa" - rewelacja!

Inne skojarzenia jakie przyszły mi do głowy: "Nagi lunch" przy scenie przesłuchania (ta niedzisiejsza maszyna do pisania i ogólne szaleństwo, trochę też skojarzyła mi się "Czysta formalność"), "Trainspotting" (kibelek z obrazkiem na haju), "Nienasycenie" (bohater łysy - i znów psychodelia)...

Ale efekty specjalne są użyte z umiarem i nie są potrzebne twórcom, żeby sztucznie zwiększyć atrakcyjność obrazu - oczywiście są naprawdę ciekawe, ale nie wystają poza granice historii (o ile ta historia ma jakieś granice).

Mój ulubiony efekt to pulsowanie ekranu, jakby dotarła do niego fala uderzeniowa. Wśród ogólnego zamieszania to znak, że reżyser nie bawi się z nami na wesoło. W tym tkwi jakaś prawdziwa energia.

Udział Masłowskiej też uwiarygadnia całe przedsięwzięcie. Wiemy, że świat Silnego jest wymysłem nastolatki, ale nie jest to zabawna, głupiutka dzierlatka. Mimo wrażenia nieporadności ma moc wymyślania rzeczy może niezdrowych, ale wyplutych z samych trzewi w konwulsjach. Jej wyobraźnia pracuje bez ustanku i gorączkowo, musi przerabiać rzeczywistość na przesadzony wymysł, ale czuję w tym prawdziwe emocje. Bohaterowie podkręcają swoje przeżycia wciągając prochy, więc narkotyczna wyobraźnia autorki wcale nie jest taka dziwna i w pewnym sensie jest to więc realizm.

Pochwaliłem reżyserię, efekty, montaż, ale i aktorom należą się ciepłe słowa. Szyc niestety jest już zbyt ograny i bardziej kojarzy się z bezczelnym cwaniaczkiem niż brutalem, ale jest dobrze. Świetnie gra Roma Gąsiorowska - jej Magda jest bardziej wiarygodna jako prowincjonalna dziewczyna, nie błyszczy intelektem, za to odpowiednimi emocjami i aspiracjami. Prawie jak Samusionek w "Darmozjadzie polskim". Nieokrzesana Natasza w stylu babo-chłopa pokazana przez Bohosiewicz aż tryska prawdziwością, świetna robota.

Dla mnie znakomita jest też Anna Prus w roli studentki Ali: kolejna klisza, wiadomo, ale jej nieodklejający się od ust nerwowy uśmiech zdradza jakieś prawdziwe szaleństwo skrywane pod płaszczykiem mieszczańskiego wychowania - i to niepokoi. Andżela (Maria Strzelecka) tylko w momencie ćpuńsko-satanistycznego opętania się udała (fajnie, że nie da się rozstrzygnąć czy to naprawdę metafizyka czy zwykła fizjologia - przy okazji popkulturowe nawiązanie do horrorów).

Co jeszcze doceniam, to nieprzesadzenie z polskością. Pojawiają się z offu fragmenty ważnych dla Polaków przemówień, Silny biega w dresie narodowej reprezentacji, a motyw "ruskich" ma sens dzięki polskiej historii, jednak są to tylko lokalne fantasmagorie, nie ważniejsze niż inne.

Nie czytałem jeszcze książki, ale jako samodzielne dzieło "Wojna polsko-ruska" się spokojnie broni. Jest chaos, ale w dużym stopniu wiadomo skąd się bierze - tak widzi świat autorka, tak go sobie gorączkowo oswaja i obłaskawia wyobraźnią.

To film prawdziwszy niż niezły "Edi", bardziej atrakcyjny niż świetny "Dług", a w bezpośredniej konkurencji pokonuje "Dzień świra", gdzie bohater także jakoś próbuje się odnaleźć w polskiej współczesności, choć już nieco ustępuje obrazowi "Wszyscy jesteśmy Chrystusami" tego samego reżysera.

W sumie jest już wystarczająco dobrze, żeby się cieszyć, a nie tylko trzymać kciuki za następny film Żuławskiego. Wyszedłem z kina zadowolony.

Zwiastun:

Nawet niezły film ,ale według mnie daleko mu do np. do "Wesela" czy "Placu zbawiciela". Warto zwrócić uwagę na rewelacyjną rolę Bohosiewicz.

Nie chodzę do kina specjalnie często, dlatego tych filmów akurat nie znam, choć wiem, że są istotne dla polskiej kinematografii. Skądinąd jest to też mój wybór - "Wesele" jest zdaje się gorzkie, a "Plac Zbawiciela" ciężki, a to mnie skutecznie odstrasza, może innym razem spróbuję. "Wojna polsko-ruska" dlatego mnie zachęciła, że jest w innym klimacie.

A, przypomniało mi się kolejne skojarzenie: "Kontrolerzy" (z powodu muzyki). Wiem, że pewnie nie wszystkie są uprawnione, ale ten film chyba tak operuje znanymi schematami, że człowiek się doszukuje podobieństw automatycznie.

Poza tym zgadzam się z uwagą, że film mógłby się skończyć wcześniej - tzn. rozumiem po co jest ta dokrętka cała, ale ona nie broni się sama, reżyser musi dopiero wyjaśniać na stronie filmu co chciał przez to powiedzieć (nie będę spojlerował - zapraszam do Wikipedii). Niech ona będzie, bo ma sens, ale reżyser nie dał jej niestety alibi, żeby się pojawiła.

Dziś na stronie Kinoblog http://filmjournal.net/kinoblog/2009/08/15/era-new-horizons-new-polish-films-4/ opublikowana została czwarta część impresji z Ery Nowe Horyzonty w tym krótka recenzja Wojny Polsko-Ruskiej. Genialne jest drugiezdanie:

"Xawery Żuławski is clearly the only man on the planet who thinks his father Andrzej’s films aren’t insane enough, and is determined to show him how to do it properly."

czyli mniej więcej:

"To jasne, że Xawery Żuławski jest jedynym człowiekiem na tej planecie, któey uważa, że filmy jego ojca, Andrzeja, nie są wystarczająco pojechane i jest zdererminowany, aby pokazać mu jak to się robi porządnie."

Coś w tym jest :P

Chociaż jeśli ktoś oglądał "Na srebrnym globie" to może mieć wątpliwości. Stopień pojechania chyba jednak wyższy niż w "Wojnie" (a to było w latach 70-tych!)

Kociu,

Zgadzam się całkowicie z określeniem "autentycznie świeży". "Wojna" pokazuje że w Polsce można realizować szalone, nowatorskie pomysły filmowe. Film nie przypomina niczego, co dotąd oglądałam (chodzi mi wyłącznie o filmy krajowe).

Xawery na pewno nie ma ułatwionego zadania, jako syn "tego" Żuławskiego. Na szczęście "Wojna"jest przykładem na to, że młody reżyser poszukuje własnego, oryginalnego stylu.

(Dla tych, którym filmy Andrzeja Żuławskiego wydają się bez sensu, ale też fanom jego filmów, polecam wywiad rzekę z reżyserem (wydanej w ramach cyklu biblioteki Krytyki Politycznej)).

Myślę, że Xawery jeszcze nas zaskoczy pozytywnie. Czekam na jego kolejny film.

No właśnie. Niby kino moralnego niepokoju było ważne i dobre, ale jak teraz lecą różne filmy na "Kino Polska", to ja już nie zdzierżę, nawet z Kieślowskim już nieraz nie daję rady. Za bardzo to do siebie podobne.

Skądinąd i temu filmowi można znaleźć poprzedników: język taki inwersyjny (w polszczyźnie inwersje szczególnie rażą) pojawiał się przecież i u Koterskiego (plus ta groteska), i nawet Stuhr tak mówił (sam zwracał uwagę, ze tak specjalnie dopasowywał do języka mówionego), a wizja świata i kraju jak z Gombrowicza albo Witkacego (reżyser to widzi też) czy - filmowo - z Szulkina. Jednak takie rzeczy są rzadkie. W kinie polskim dominuje chyba nadmierny dokumentalizm i nurt społeczny, nie docenia się wyobraźni jako budulca samego w sobie.

A będzie raczej na co czekać, bo Żuławski mówi w wywiadzie: "Tak, chcę działać w rzeczywistości magicznej."

[ http://wyborcza.pl/1,75480,6632836,Bogu_zrobilem_figiel.html ]

Ciekawa uwaga jeszcze z tego samego wywiadu:

"Na tym polega unikalność polskości - że musimy zakręcić wyobraźnią i dopiero z tego wyłania się polski portret. Bo na przykład Czesi podchodzą do człowieka bardziej prostolinijnie, oglądają siebie w skali 1:1 i z tego się śmieją. Jak my tak zaczynamy robić, nie jest śmiesznie. My musimy inaczej."

Zdaje się że ten nurt narodowy jest bardziej obecny, niż ja to odczułem, ale może wynika to z tego, że nie znam książki, a w samym filmie bez kontekstu literackiego i krytycznego to się naprawdę nie narzuca.

A to bardzo trafione, od razu Gombrowicz się człowiekowi przypomina z "Transatlantykiem". Ale u Masłowskiej w "Wojnie" książkowej trudno się doszukać jakichś przenikliwych diagnoz narodowych. Zaryzykuję nawet tezę, że ich tam nie ma.

Dużo się dyskutuje ostatnio o tym filmie, a skoro robią to filmasterzy, a nie krytycy, to nawet i pożałuję, że się na niego nie wybrałam. Jeśli się kiedyś trafi okazja, nie będę uciekać, jak zazwyczaj.

E, uciekać nie ma czemu. Podsumowując w punktach, bo panuje dosyć zgodna opinia:

- film o tyle oryginalny, że nie wywyższa się nad dresiarzami, tylko przedstawia ich jak ludzi oraz ze względu na umieszczenie autorki w utworze
- Szyc bardzo dobry (votum separatum - ktoś zauważył że podejrzanie dużo się zastanawia i z tym się zgodzę), drugoplanowa Bohosiewicz świetna
- końcówka słaba
- bardzo dobre efekty specjalne, zwłaszcza jak na niezbyt wysoki budżet
- fabuła nie jest zbyt istotna

Opinie w prasie typu "polskie Trainspotting/Pulp Fiction" jakoś mi "Wojnę" zohydziły. Świetny pomysł, żeby zabić film - przedstawić go jako coś wtórnego. Ale w notce zareklamowałeś go skutecznie, idzie na wishlistę. :)

To na deser masz jescze reckę @bartkafm: http://bartekfm.filmaster.com/review/polish-eternal-sunshine-of-spotless-mind/ - polski "Zakochany bez pamięci" :P

Kosmos po prostu... ;P

Scena z "malowaniem pokoju" przez mroczną damę skojarzyła mi się z grubym panem jedzącym w restauracji w "Sensie życia według Monty Pythona". No a grillowanie to jakaś mieszanka "Kill Billa" z "Martwym złem".

A co tam grillują? Zombiaki? ;-)

Ten film to istny narkotyczny amok - miesza się z rzeczywistością - jak krew z narkotycznym napędzaczem do produkowania lepszego życia - marazmu... Silny nie może przełknąć życia na "trzeźwo" bo jest tylko człowiekiem, to oznacza jego bezsilność wobec własnych emocji ... gra słów a do tego sam tytuł zupełnie apolityczny - kto choć raz mieszkał w rejonie Wejherowa wie o czym mowa - Polsko Ruska wojna to wojna nie tylko terytorialna i honorowa to wojna na postrzeganie rzeczywistości - to pretekst by powalczyć o siebie - każdy wie, że lepiej za nieudane życie obciążyć winą kogoś bardziej oczywistego ...

Brawa dla Masłowskiej za książkę, którą warto przeczytać i mieć w pamięci iż kiedy to pisała była można by rzec nastolatką ( miała wówczas 19 lat )

Brawa dla aktorek Bohosiewicz i Romy Gąsiorowskiej !

i nie będę porównywać do innych filmów bo wolę strawić to w kategorii nasze dobre dobre bo polskiej ;)

A ja porównam do innego filmu z naszego podwórka. Finałowe sceny nad morzem jakby żywcem zerżnięte z "Dnia świra":

Dodaj komentarz